ELEKTRYCZNIAK PRZEMIERZA MORZE ŚRÓDZIEMNE. REJS POGORIĄ

„To była wyprawa życia”. Przyznaje Szymon Krawiec z klasy IVBT. „Coś zupełnie innego niż zwiedzanie i wycieczki, na których nic nie można”. „Tu mogliśmy robić wszystko”, wtrąca Krzysiek Osadczuk z tej samej klasy. „Raczej: musieliśmy! Bo inaczej statek by nie popłynął”, komentuje Patryk Sztoń, również z IVBT.

Dni od 4 do 13 marca upłynęły grupie dziesięciu naszych uczniów na wyjątkowej wyprawie – rejsie Pogorią po Morzu Śródziemnym. Trasa, którą przebyli rozpoczęła się w San Remo a wiodła m.in. przez Monte Carlo, Niceę, Saint – Tropez, by zakończyć się w Genui.

 

Wszystko zaczęło się niemal dwa lata temu, kiedy to obecna organizatorka przedsięwzięcia, Pani Agnieszka Nowak, po raz pierwszy żeglowała Pogorią. Urzekła ją żeglarska rzeczywistość. Złapała bakcyla. „NA MORZU ODOWIĄZUJĄ ZASADY, KTÓRE ZDEWALUOWAŁY SIĘ NA LĄDZIE – mówi - ODPOWIEDZIALNOŚĆ ZA DRUGĄ OSOBĘ, RZETELNOŚĆ, SUMIENNOŚĆ, ZAUFANIE. ABY ZAŁOGA POD POKŁADEM MOGŁA SPAĆ BEZPIECZNIE, WACHTA NAWIGACYJNA MUSI SUMIENNIE WYPEŁNIAĆ SWOJE ZADANIA. TO KSZTAŁTUJE CHARAKTER”. Dlatego też zdecydowała się na zorganizowanie tej wyprawy. Zadanie to okazało się niezwykle trudne, gdyż trzeba było zgrać terminy uczniów różnych klas z ich egzaminami zawodowymi (które, jak wiadomo, zaczynają się już w drugich klasach), skorelować je z armatorem Pogorii jak również z uczniami innych szkół włączonymi do naszej ekipy. Ale udało się. I choć przygotowania trwały blisko półtora roku, nadszedł wreszcie dzień podniesienia bandery.

Do stałej załogi Pogorii należeli: kapitan, czterech oficerów (mających pod sobą wachtę), bosman oraz kucharz. Za funkcjonowanie rejsu w praktyce odpowiadała reszta załogi… Rzeczywistość pokładowa nie rozpieszczała uczestników. Pobudka o siódmej, pół godziny później śniadanie, o ósmej apel i podniesienie bandery, 13:30 - obiad, 18: 30 – kolacja. Do tego wachty – w zależności od porządku dnia: nawigacyjna (4 godzinna, w czasie której samodzielnie prowadzili dziennik pokładowy,, nasłuch radiowy, nawigację, sterowali statkiem, stawiali i zrzucali żagle, kontrolowali czy do statku nie zbliża się inna jednostka pływająca, czy na morzu nie dryfują obiekty, które mogłyby uszkodzić kadłub), portowa (4 godzinna, to czuwanie nad bezpiecznym cumowaniem polegające między innymi na kontrolowaniu osób wchodzących i opuszczających statek gdy ten znajdował się w porcie), gospodarcza (24 godzinna obejmująca dyżur w kuchni, wydawanie posiłków, sprzątanie po nich oraz utrzymywanie porządku i czystości na statku) lub bosmańska (12godzinna, w czasie której pozostaje się do dyspozycji bosmana wykonując drobne naprawy na statku).

Co z czasem wolnym? Patryk, Krzysiek i Szymon zgodnie przyznają, że większość wolnego czasu na statku przeznaczali na sen i wcale nie przeszkadzało im, że w kajucie spało dziewięciu innych chłopców – tak byli zmęczeni. Gdy zaś statek cumował w porcie, a nasza załoga nie pełniła wachty portowej, z przyjemnością wyprawiali się na przechadzki po ulicach włoskich czy francuskich miast portowych korzystając z pięknej pogody (nawet do 20 stopni…), uroków tamtejszej architektury i… kuchni.

Pytani o to, czy jeszcze raz wzięliby udział w takim przedsięwzięciu, odpowiadają bez wahania, że mogliby wyruszać nawet dziś…